Przychodzi Ktoś najważniejszy - sam Pan Jezus
Wanda Półtawska to osoba wyjątkowa. Jej bogaty życiorys obfituje w bohaterskie czyny i jest pełen cierpienia. W swoim życiu przeżyła ciężkie chwile próby i chwile wzniosłe, wzruszające, wyjątkowe. Doświadczyła największego piekła na ziemi w XX-wiecznej Europie i poznała największe postacie tego stulecia.
Wanda Półtawska ur. się w 1921 roku. Podczas II wojny światowej jako harcerka Szarych Szeregów prowadziła walkę konspiracyjną przeciwko hitlerowcom. Aresztowana przez Gestapo w lutym 1941 roku była wielokrotnie torturowana, a następnie została skazana zaocznie na karę śmierci. Resztę wojny spędziła w obozach koncentracyjnych - większość w Ravensbrück. Tam niemieccy lekarze przeprowadzali na niej pseudoeksperymenty medyczne (wycinanie fragmentów kości, wszczepianie chorób zakaźnych).
Przeżycia obozowe odbiły się na jej psychice tak wielkim piętnem, że po oswobodzeniu bała się zasypiać, by znów nie przeżywać tamtego koszmaru. Wspomnienia przestały ją męczyć dopiero wtedy, gdy przelała je na papier, zapisując je w formie pamiętnika (wydany w 1961 r. pod tytułem "I boję się snów"). Wydarzenia z Ravensbrück, których była świadkiem i uczestnikiem wydały również szczególny owoc - szacunek do życia ludzkiego i poczucie wartości własnego życia jako darowanego czasu. "I ta świadomość, że każde "dziś" jest darowane! Radość życia rośnie, a wobec świadomości śmierci, życie - każda jego chwila - nabiera ceny, można jeszcze coś przeżyć, coś zdziałać. Tak jak my w łagrze myślałyśmy, że każdy dzień jest darowany. Że każde życie jest darowane, więc ma być wykorzystane jak najpełniej. Każde dziś, bo jutra może nie być! Taka właśnie świadomość była dla mnie dobrem, jakie dostałam w tym - jakże pełnym zła - okresie pobytu w obozie koncentracyjnym."
Po wojnie Wanda Półtawska studiowała medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1964 roku zdobyła tytuł doktora psychiatrii. Pracowała m.in jako wykładowca w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie przez 33 lata kierowała Instytutem Teologii Rodziny przy Papieskim Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie. Podczas pobytu w Krakowie Wanda Półtawska poznała księdza Karola Wojtyłę. Początkowo był jej spowiednikiem, później zaprzyjaźnił się z nią i jej mężem Andrzejem. Znajomość zacieśniła się podczas ich wspólnych wycieczek po górach.
Wanda Półtawska z mężem na spotkaniu u papieża Jana Pawła II
Państwo Półtawscy mieli kontakt z Janem Pawłem II przez cały okres jego pontyfikatu. Prowadzili z papieżem bogatą korespondencję i wielokrotnie się spotykali. Wanda Półtawska była przy Janie Pawle II w ostatnich dniach jego życia, była przy nim do końca.
Przyjaźń z papieżem Polakiem, obrońcom życia i godności ludzkiej sprawiła, że również i ona poświęciła się całkowicie pracy na rzecz tych wartości. Kontakt z Janem Pawłem II, długoletnia praca w instytucie przy Papieskim Uniwersytecie Laterańskim, no i oczywiście spotkanie z o.Pio ukształtowały w niej głęboką wiarę. Doświadczenia z czasów wojny pokazały do czego może doprowadzić zerwanie więzi z Bogiem. Dlatego Wanda Półtawska staje twardo i zdecydowanie w obronie wartości katolickich. W jej wypowiedziach na temat braku należnego szacunku do Eucharystii czuć wyraźnie zatroskanie o losy Kościoła i polskiego narodu. Z resztą przeczytajcie sami...
Mała byłam, jeszcze nie chodziłam do szkoły, gdy zachorował nasz dozorca, stary pan Michał. Groźny był, wielki, z dużymi rudymi wąsami, Dzieci z przedszkola bały się go - ja nie. Michał był moim przyjacielem i strasznie mi się podobało jak żelaznym drągiem wybijał lód z rynsztoka. Lód pryskał na wszystkie strony. Raz chciałam, żeby mi pozwolił też tak robić; roześmiał się, podał ten drąg, którego w ogóle nie mogłam ruszyć. Był taki mocny zawsze, wydawał mi się uosobieniem mocy, a teraz leżał w łóżku i nie mógł wstać. Zima to była czy może przedwiośnie, bo śnieg leżał pomieszany z błotem, taka mazia.
Dzieci z podwórka wiedziały, że stary Michał umiera i dlatego przyjdzie do niego Pan Jezus. Trochę się dziwiłam, dlaczego dopiero teraz, jak już nie może wstać, a nie wcześniej. Ale wszystkie czekałyśmy przy furtce od ulicy. Zza rogu, a właściwie zza zakrętu, odezwał się dzwonek; chłopiec, taki niewiele większy ode mnie, w białej komeżce dzwonił dzwonkiem, a wszyscy od razu się obejrzeli - za nim szedł ksiądz. Zbyszek, duży chłopak z podwórka, powiedział: "Niesie Pana Jezusa" - nie było widać gdzie niesie, ale wszyscy od razu uklękli.
Jakiś pan w szubie, jakaś pani w futerku i pan w czerwonej czapeczce, co przynosił listy do mojej starszej siostry. I chłop zlazł z wozu, zatrzymał konie i ukląkł. Wszyscy bez namysłu w błoto i roztapiający się śnieg. Ja - też, wszystkie dzieci z podwórka - też. Przez moment błysnęła mi myśl: "mam białe getry, co na to powie mama!?" Ale mama właśnie wyszła na próg i też uklękła.
Ksiądz poprzedzony chłopczykiem wszedł z sieni na prawo, do izdebki, gdzie mieszkał stary Michał.
A potem jeszcze pamiętam samą trumnę. Wnosili ją bokiem, bo nie chciał się zmieścić, na cmentarz mnie nie wzięli.
Tyle lat temu, a ja co dzień wspominam tę scenę. Ludzi klęczących, bo przechodzi Pan Jezus. Wspominam to podczas każdej Mszy św., gdy widzę, jak ministranci rozparci siedzą na ławkach, koło ołtarza, a ksiądz koło nich rozdaje Komunię św. Widzę to, gdy na Mszy św., podczas podniesienia ludzie stoją - klęczy parę starych kobiet. I widzę to w kaplicy papieskiej, gdy wszyscy siedzą, a klęczy jeden człowiek w białej sutannie i z białymi włosami, Jan Paweł II. Gdy go w Krakowie nie można było znaleźć w kurii, wystarczyło pójść parę ulic dalej, gdzie siostry mają wieczną adorację. Klęczał tam godzinami.
Dla Boga - jeśli się choć trochę pojmuje kim On jest - człowiek od wieków szukał sposobu wyrażenia czci, tego umor Dei, jaki stworzenie winno okazać Stwórcy; starał się znaleźć gest szczególny, specjalny, jedynie dla Boga przeznaczony; ludzie klękali, wznosili ręce do nieba. Gest ten nie jest ofiarowywany nikomu z ludzi. Owszem, jeszcze Jego zastępcy - przed Piotrem na Stolicy Apostolskiej klękali ludzie. Kiedyś - dziś nawet tam nie.
Dlaczego? Zmalał Bóg w ludzkich oczach, sprowadzony do naszego nędznego wymiaru - pojęcie sacrum (tego, co święte) zanika.
Jest, jest paru szaleńców Bożych, chodzących po tym świecie XX wieku, usiłujących zaszczepić na nowo kult dla Białego Krążka w złocistej monstrancji. Chodzą od parafii do parafii i namawiają na wieczystą adorację. I mówią rzeczy graniczące z cudem, że od czasu, jak w tej parafii całą dobę adoruje się Przenajświętszy Sakrament, jak ludzie kolejno klęczą przed Sanctissimum, to maleje ilość przestępstw, to zmienia się klimat w parafii.
A inni? Niektórzy wzruszają ramionami: ach, to tylko symbol; inni oglądają się dookoła; wszyscy stoją, jakże się tu wychylać, sam jeden?
Pierwszy raz widziałam człowieka stojącego podczas podniesienia w kościele w Lublinie na samym początku okupacji: SS-man w mundurze (a jakże katolik - na pasie miał wybite przecież Gott mit uns). Stał sztywno na rozkraczonych nogach, a cały kościół klęczał. Potem, po wojnie umarł nasz kolega - przez wszystkich ceniony; na pogrzebowej Mszy św. koledzy po fachu, panowie doktorzy partyjni stali sztywno. Lojalnie przyszli na Mszę św., ale nie mogli się narazić klękaniem. I było to jak znak - wierzący wiedzą, co się dzieje, padają na kolana. Niewierzący grzecznie stoją, jak na uroczystości ludzkiej, nie rozumiejąc nic więcej.
A teraz? W kaplicy u sióstr podczas Mszy św. wszystkie stoją, nie, nie wszystkie: dwie staruszki klęczą i ja - pytam przełożoną, co to jest, czy one nie rozumieją? Czy wszystkie są chore? Przełożona trochę speszona mówi: "z Zachodu przyszło, kapituła przegłosowała zmiany stroju i zamiany obyczaju".
Magiczne słowa, jak zaklęcie: "z Zachodu". Zalewa nas fala brudnej wody z Zachodu, przywożą do nas śmiecie, a w Polsce wszystko się bierze, bo... bo po prostu jest snobizm.
Benedykt XVI udziela Komunii Świętej
Młodzi, zdrowi - dlaczego nie klękną? Bo niemodne? Nie, to by nie wystarczyło, to jest głębszy znak - "upadnij na kolana ludu, czcią przejęty". No właśnie, trzeba być czcią przejętym, żeby paść na kolana. Trzeba wiedzieć przed Kim i dlaczego.
Wstać można na znak szacunku. Wstają studenci, gdy wchodzi profesor, stoją ludzie na baczność, gdy grają hymn państwowy. Ale jest to, zwłaszcza dziś, gest wieloznaczny. Stoi się, stało się godzinami w kolejce pod sklepem (niekiedy pod sklepem monopolowym kolejka była dłuższa niż za chlebem), stoi się w przepełnionym tramwaju, stoi się na przystanku. Już samo wstanie nie jest jednoznaczne i jest to gest na użytek ludzi.
Snobizm na Zachód - na "nowoczesność"!
"Wszystko jedno, jak się modlę" - ktoś mi powiedział; może, ale jak dzieciom odróżnić wagę tego, co dzieje się podczas Mszy św.? Dawniej na Ewangelię wierni stali ze skupieniem, słuchając słów natchnionych, ale gdy Bóg sam schodził na ziemię - padali na kolana; dziecko widziało: jest Bóg - tu i teraz - hic et nunc!
Tak jak my, dzieci z podwórka wiedziałyśmy na pewno, że przychodzi Ktoś najważniejszy - sam Pan Jezus, bo wszyscy dorośli padli na kolana.
Co wiedzą dziś dzieci? Czego się uczą, patrząc na dorosłych? Nawet tych niby wierzących, nawet w kościele - w którym dziś niekiedy nie można odnaleźć tabernakulum wyrzuconego z głównego ołtarza gdzieś do kąta. Gdzie Bóg sam, z niepojętą cierpliwością czeka na człowieka...